wtorek, 2 kwietnia 2019

Życie z bassetem; chorujący pies.





Troszkę faktów.

W pierwszym roku, pierwsy wyjazd nas jezioro, poranna wizyta u weta, bo pies ma atak paniki w nowym miejscu,w nocy.

Byłam nieświadomą kosztów, wynikających z poważnych psich chorób, z racji posiadania wczesniej psów o żelaznym zdrowiu. To tytułem wstępu.
Byłam też naiwna myśląc, że branie psa z fundacji GWARANTUJE mi, ze jej zapewnienia są absolutnie pewne.
Potem już było okay..
Te dwie rzeczy to jedna z największych nauczek, jakie wyniosłam z posiadania psa.
Bajera mam z jednej, już własciwie ni funkcjonującej, fundacji bassetów. Nikomu jej nie polecę, bo panie ją prowadzące nie były kompetentne, moim zdaniem. Miały bassety, ale z dobych hodowli, nie po przejściach, a psy nie były problematyczne jakoś szczególnie z powodów przebytych traum czy przewlekłych chorób. I nie dopuszczały do siebie faktu, że coś spartaczyły.
Niemal 90% psów wziętych z tej fundacji było przez prezeski nigdy nie widziane na oczy, wydawane też dzięki pośrednikom - ludziom których one same też nie widziały. wizyty adopcyjne przeprowadzały osoby, które prezeski znały tez często tylko z neta.
Mogłabym tak długo, ale pomijając kłamstwa, jakimi raczyły mnie nawet odnośne siebie, co wyszło z czasem, nie jestem jedyna w tych poglądach. A jak zaczęło się psuć, obydwie panie zwinęły sie z frontu, zostawiając wszystko tak, jak stało.
Znalazłę.

Dążę jednak do tego, co sprawiło, że już od początku byłam bardzo zaniepokojona. Pies miał być wyciagnięty ze schroniska, zaleczony, podkarmiony i z dokumentami potrzebnymi do przewozu za granicę (wtedy jeszcze mieszkałam w Finlandii). Odebranie psa to była farsa - od kobiety, która 1,5h nie odbierała telefonu. Chodziłam po jakimś miasteczku godzine w kółko, próbowałam dodzwonić sie do wszystkich z fundacji - bezskutecznie.

Jak się udalo - po wymienionym wczesniej czasie - i pani, u której Bajer był na tymczasie, zabrała mnie w końcu z ulicy do swojej kamienicy (na 3cim pietrze po stromych schodach - zabójstwo dla basseta, okazało się, ze ja w tym mieszkaniu nie zdejmę butów. Pomijam sytuację życiową tej kobiety, nic mnie do tego, ale na dzień dobry czułam potworny smród psa z zaropiałymi do niemożliwości oczami, szturchanego przez dzieci, przy mnie kopniętego, syf w domu, rozwalony worek najtańszej karmy i wypełniony brzydko mówiąc "na pałę" paszport. Oczywiscie bez żadnych szczepień. Byłam przejęta zabraniem Bajera, zwłaszcza, ze od momentu gdy mnie zobaczył nie odstąpił juz mnie na krok, więc kazałam przynieść umowę adopcyjna (oczywiście,  nie przeygotowaną...), a jak tylko dojechal na miejsce R. zabraliśmy psa. Dowiadując sie, ze "sra i szczy w domu gdzie popadnie!"
 
Zmiana pościeli wymaga asysty.


Śmierdział tak, jakbyśmy własnie zabrali go z boksu schroniska. Prawie nie widział, a stan jego uszu z ropnym zapaleniem był taki, że właściwie nie słyszał. Starej obroży sie natychmiast pozbyliśmy - wkroczył w nowe życie.
Zaraz po przewiezieniu musiał zostać solidnie wykąpany, bo nie dało sie z nim wysiedzieć w jednym pokoju. A wizyta u weta ujawniła - ropne zapalenie uszu i oczu, krwiomocz (co wyjaśnia posikiwanie w domu... Bajer jest gotów zmarłego postawić na nogi, zeby nie załatwić się w domu. Nie raz i nie dwa mam ochotę urwac mu w nocy o 3 o to głowę...ale z drugiej strony - sygnalizuje uparcie i dobrze, zamiast zalewać mieszkanie. Zdarzylo mu się nasiusiać wtedy dwa razy, jak został sam i nie miał jak wyjść, a był chory.
Doszło zapalenie żoładka, skóra w paskudnym stanie i zwyrodnienie kręgosłupa.
"Ewelina! to młody, super zdrowy, mega inteligentny pies!"

 
A powroty ojojania.


Aha. -.- W Finlandii nie wiedzieli od czego zacząć jego leczenie, żeby mu nie zaszkodzić jeszcze bardziej. Zwłaszcza, że początkowo myślano, ze myśmy go doprowadzili do takiego stanu. Panie z fundacji chciały mi go zabrać myśląc, że kłamię i nie radze sobi z nim.
Faktem - nie jest to najprostszy pies na ziemi, w jego terapię ze stresem włożyłam pół roku intensywnej pracy, ale leczenie permanentne sprawia, ze do zastrzyków i badań jest lepiej mu założyć jednak kaganiec. Jest to też jedyny pies, który mnie ugryzł.
Także przy nauce oddawania zasobow - zwłaszcza piłek.

Jedna z najlepszych zabaw. Karton, gazety i smaczki.
Leczenie trwa do dziś. Do żołądka doszła trzustka, zwyrodnienia sie nasiliły, jest na specjalnej karmie, na specjalnej diecie, na specjalnych przysmakach, jest potwornym alergikiem na leki i ma zaguzowiałą wątrobę. Nigdy nie mielismy okresu dłuższego niż 2 tygodnie bez weterynarza. U nas w lecznicy Na Złotnie mają wpisany nas nr telefonu i absolutnie nie dziwią sie, widząc nas trzeci raz w tygodniu. Rozmiarami apteczki Bajer pobija moja babunię, a jego choroby sprawiają, ze i mnie siadają nerwy i zdarza sie, ze mam ochote się poddać. Jak to wygląda?
Drzemeczka ze ślinotokiem.

Niedziela. Pies rano zjada śniadanie, raczej niechętnie, bo to TYLKO paskudne chrupki. Jedziemy do stajni, a po stajni biegiem juz do weta, nie przebrawszy się, bo Bajer wentyluje się, ślini, jest ponapinany i co jakis czas skowyczy z bólu (takie ataki potrafi mnie i miewa najczęściej w weekendy w nocy albo w tygodniu nad ranem). Dostajemy leki, ale nie ma nszej pani doktor i potrzebne jest usg. Pół dnia i pół nocy latam z lekami przeciwbolowymi, a nie kazde może dostać, patrz watroba...w nocy znajoma inna weterynarz robi zastrzyk, sciagnieta do domu do nas. A w końcu w poniedziałek popołudniem dowiaduje sie, ze ostre zapalenie trzustki. Trzy dni kroplówek, dojazdów, wleczenia psa za sobą (on 30kg, ja 52 kg, gryzie przy podnoszeniu, poza tym to własciwie dla mnie poza podniesieniem na chwilę, awykonalne donieść go gdzies na rękach), badań krwi, wnoszenia na parter na ręczniku, zastrzyków i tym podobnych przyjemności, trwających do niedzieli nastepnej, kiedy to Bajzel postanawia zrobić siku krwią. I znów na sygnale do lecznicy, badania, kolejne leki - krwiomocz, ostre zapalenie pęcherza, antybiotyki, znow badania krwi, po tygodniu na antybiotykach moczu, kolejne leki. Pies po powrocie 2 h wyje, bo ciągle chce siku, ciśnie go pęcherz. Padam na twarz, jedziemy do psiego parku, a potem na Zdrowie, póki leki nie zaczną działać niech opróżnia pęcherz. Nie mam za soba od tygodnia ani jednej przespanej spokojnie nocy, po pracy (Bajer kilka dni bywa w klinice w tym czasie), wojowanie z chorobą. Następny tydzień wygląda podobnie, ale dostajemy opiaty na ból, zdarza mi sie więc wstać w nocy raz tylko, nie pięć. Teraz trzeci tydzien, nadal zapalenia, ale juz o mniejszej intensywności, koncówka leczenia, on się lepiej czuje. Może za tydzień będzie po wszystkim.
W styczniu siadł nam tak kręgosłup. 10 dni zastrzyków, które robiła nam cudowna Gosia, ograniczenie ruchu i inne przyjemności.
Po drodze zapalenie uszu, spojówek i pęcherza też sie przewinęło (od stycznia do marca).
Bajer jest ze mną ponad 4 lata.

Drzemeczka na nospie.

Działające opiaty.

Nie wierzę już fundacjom, bo poznałam ten swiatek od środka. Nie wierzę piejącym peany kobietom, podającym się za innych ludzi, niż okazuje się, że są. bagatelizującym sygnały od włascicieli adoptowanych psów mówiac im, ze histeryzują. Jestem autentycznie zła, także na to, ze nie mogę nic zrobic, nikt nie poniesie konsekwencji. Mnie choroby Bajera zabierają pieniądze, ogromne ilości, ale tez zdrowie i moje nerwy. Kocham go niesamowicie, jest moim paskudnym marudą i zrzędą, ale jednocześnie wiem, że jeśli odejdzie to jakiś czas będę musiała od psa odpocząć. Chciałabym wyjechać na weekend, nie martwiac sie, czy starczy mi potem na jego ewentualne leczenie, czy ktoś z nim zostanie i nie będzie problemów. Chciałabym po pracy iśc na normalne zakupy, nie lecieć na złamanie karku, bo pies czeka w domu z zapaleniem pęcherza lub czegoś innego i leki może już przestają działać, iść do lekarza bez kombinowania. Czasem bywam tym potwornie zmęczona, ale potem widzę jak cieszy się jak wracam do domu, za każdym razem bez żadnych wypomiań, ze ej, wczoraj szarpnęłaś szelkami, a ja byłem (od kwadransa) zauroczony jakimś zapachem pod krzaczkiem i chciałę go skończyć! Czy że nawarczałam na niego w nocy, bo po powrocie z siku stwierdza, że może jeszcze kapkę by siknął.


Ale dziś jak ktoś pyta jaka to rasa odpowiadam zgodnie z prawda - trudna. Jedna z najtrudniejszych, niezależna, wybiórczo głucha, dominująca, uparta jak nikt inny (wierzcie mi, nie znam bardziej upartych psów), mająca swoje zdanie na każdy niemal temat, pies jednego pana i to rasa bardzo, bardzo obciążona chorobowo. Z jakiegoś powodu w życiu jednak się u mnie zjawił i jestem mu za to wdzięczna, ale to jedna z najtrudniejszych lekcji w moim życiu.
Pozdrawiamy, ja i Bajzel.
Idę!

   Nie idę...

NIE IDĘ.

Panta rhei.

Dawno nas nie bylo. Zdążyła przyjść wiosna, zaziębić nas i rozgrzac, oblac sowicie deszczem i dosyszyc wiatrem. <3   Z nagich galezi...