środa, 15 października 2014

Piórko na dłoni.

Dawno nie pisałam.
Nienawidzę jesieni, mówilam już?
Nie znoszę jej kolorowości, złota, burgundu, brązu. Nie znoszę. Jak je widzę rano, to od razu mam ochotę zakopać się pod koc i jak nie-dźwiedź przespać całą zimę.
Jesienią bowiem zawsze dzieje się źle u mnie, nas. Nie wiem, czemu, taka kolej rzeczy. Uspokaja się, gdy rano widzę na nagich drzewach szron, dachy posypane cukrem i samochodów do skrobania. Jak dziś. Zima przynosi ukojenie, jesień mną potwornie szarpie. Czas zachodów, zakończeń, umierania.

Jakiś czas temu pisałam, że nasz szary szczur, Dexter, miał wylew. Sytuację, mimo, że wydawała się byc krytyczną, udało nam się opanować. W 5 dni, od poniedziałku do piątku. W piątek Vincent stwierdził, że ten guz, co jest do zbadania we wtorek można rozdrapać i własnołapno-zębnie usunąć. I rozdrapał. Zero pogotowia dla zwierząt, 21.00, a my trzymamy wściekłego jak osa białasa, myjąc guziola i starając się nie dopuścić do kolejnego rozdrapania strupków. Podczas tej czynności Dex biega po łazience, włażąc mi na stopy i kradnie przysmaki dla nich, którymi staraliśmy sie utrzymać na miejscu i udobruchać V.
W poniedziałek weterynarz. Guz do usunięcia, termin: środa. Szczury bardzo, bardzo źle znoszą narkozę. W czwartek uśpiono go na moich rękach, Erika zabrała do zabiegowego. Bałam się o wybudzenie, więc zjadlam czekając wszystkie paznokcie. Dostał wybudzacz, o 15. miałam go już z powrotem i otumaniony narkotycznym snem na dzień dobry zacisnął mi ząbki na palcu. Doszedł do siebie o 4 nad ranem. Może 5.

Jak on doszedł do siebie przyszlo pilnowanie szwów. I wtedy Dexter dostał kolejny atak. Dusił się, rzęził. Udało nam się ubłagać panią, która ma klinikę dużych zwierząt, całodobową, by nas przyjęła. Zrobiła to zła, wściekłą i nabzdyczona, a widząc, że prawie płaczę z rozpaczy, że mi mój myszak zaraz zejdzie zamilkła zupełnie. Dostał zastrzyki. Dwa. I taką cenę, że prawie klękneliśmy, jak nam powiedziała ile chce.
Z powodu jej złego nastawienia dzień później pojechalismy do siebie do kliniki. RTG, które było ogromnym problemem, szczur źle oddycha, jedno płucko zajęte, ale powinno być lepiej, niż było. Dostał leki.
I złą diagnozę. Dwa dni później zaczął się dusić wieczorem. Baba od koni nie odbiera, mam tylko przeciwbólowy.
Dyszał, klikał i dusił mi się na rękach całą noc. Dexter, który nigdy nie był przylepą nie zszedł mi niemalże całą noc z kolan... o 8 z płaczem dodzwoniłam się do lecznicy. Obydwoje byliśmy wykończeni. Vince wariował w klatce, gdy nie chciałam go wypuścić zabierajac Dexa do transporterka. Chwilę po 9 pozwoliliśmy mu zasnąć spokojnie.
Wiem,ze się bał, bo mimo tego, że ledwie miał siły się ruszać w transporterze chciał wyjść po mojej ręce i wtulał się w nią. W gabinecie bał się zastrzyku, Rafał z nim został, gdy uśpiono go przed tym ostatecznym. Ja nie dałam rady.
Śpi w ślicznym miejscu nad dwoma stawami, w lesie, pod głazem, a ja nie mogę wciąż dojść do siebie z wyrzutami sumienia, że nie doczytalam, zaufałam weterynarzom. Bo to nie były płucka... a serce. Nad ranem miał wodę nawet w brzuszku.

Kilka tygodni temu zeszła nasza 22 letnia papuga, Gapa.
A cztery dni po szczurku rodzice musieli uśpić 17 letnią sunię, wyżlicę Azę, która dotarła na skraj swojego życia i starość rozłożyła ją na łopatki.
Vince na lekach, bo jedno oczko po operacji przymknięte. Bałam się o guza, ale na razie jest ok, dostaje kropelki. Pierwsze dni był potwornie osowiały, szukał Dextera, a ja nie mogłam pohamowac płaczu. Teraz jest lepiej. Drzemiemy razem, przytula się i .. już nie szuka tak intensywnie.

....
Ale nic nie budzi mnie rano, kicając po gerbera, bo jest głodny. Nikt nie biega po domu za mną jak króliczek i nie wystawia ślicznej mordki z pudełka.
Niby małe zwierzątko, ale w domu nagle połowę ciszej...

Śpij spokojnie, Maleńki.

poniedziałek, 15 września 2014

A case of You.

Dziś zdecydowanie dzień na "A case of You", które urzekło mnie od pierwszych dźwięków. Uwielbiam taką muzykę, jak cząstki duszy.

Posłuchajcie. Jak płynie.
A ja pokaże Wam weekend, który minął, a dokładniej sobotę, w Vaasie. Wybraliśmy się pieszo na długi spacer, zostawiajac auto w przystani.

 Nie wiemy, jak to się dzieje, ale w weekendy przeważnie dopisuje pogoda. Wychodzi słońce, milknie wiatr (i nie można puszczać latawca :C). Choć są tego plusy... jak widać :)












 Natrafiliśmy na jakiś...chyba gęsi, zlot? : ) kłębiły się ich tam dziesiątki, jak nie setki, głośno wyrażając swoje zdanie, a nam przysparzając uciechy :)




Oficjalnie zostaliśmy pełnoprawnymi posiadaczami Kela Kortti, na która baaaardzo długo czekaliśmy. Karty te pozwalają w FIN korzystać z lekarza i apteki ze zniżkami oraz innymi drobiazgami, zarezerwowanymi dla obywateli i stałych mieszkańców. Mamy więc już własne, permanentne ID, dostaliśmy Kela Kortti, w końcu zaczyna być z górki!
Pozdrawiam serdecznie :)

piątek, 12 września 2014

Arogancja instynktu samozachowawczego.



Czytam i subskrybuję facebooka pani Krystyny Jandy. Uważam, że jest to jedna z czołowych polskich aktorek, obdarzonych niesamowitą inteligencją emocjonalną, talentem i mądrością. Dziś znalazłam u niej cytat kolejnej aktorki, którą uwielbiam. Z podobnych względów.

Zapraszam do czytania.

"Ze zdumieniem przeczytałam te słowa Meryl Streep. Jakby i z mojej głowy wyjęte. Lepiej bym tego nie ujęła.

“Nie mam już cierpliwości do pewnych rzeczy, nie dlatego, że stałam się arogancka, ale po prostu dlatego, że osiągnęłam taki punkt w moim życiu, gdzie nie chcę tracić więcej czasu na to, co mnie boli lub mnie nie zadowala. Nie mam cierpliwości do cynizmu, nadmiernego krytycyzmu i wymagań każdej natury.

Straciłam wolę do zadowalania tych, którzy mnie nie lubią, do kochania tych, którzy mnie nie kochają i uśmiechania się do tych, którzy nie chcą uśmiechnąć się do mnie. Już nie spędzę ani minuty na tych, którzy chcą manipulować.Postanowiłam już nie współistnieć z udawaniem,hipokryzją, nieuczciwością i bałwochwalstwem.Nie toleruję selektywnej erudycji, ani arogancji akademickiej.

Nie pasuję do plotkowania. Nienawidzę konfliktów i porównań. Wierzę, że w świat przeciwieństw i dlatego unikam ludzi o sztywnych i nieelastycznych osobowościach. W przyjaźni nie lubię braku lojalności i zdrady. Nie rozumiem także tych, którzy nie wiedzą jak chwalić lub choćby dać słowo zachęty. Mam trudności z zaakceptowaniem tych, którzy nie lubią zwierząt. A na domiar wszystkiego nie mam cierpliwości do wszystkich, którzy nie zasługują na moją cierpliwość.“ Meryl Streep

Dobrego dnia."

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Co o tym myślicie?
Bowiem ja... zgadzam się w całej rozciągłości.

To tak też, jak w słowach, które znajdujemy u Kaliny z Jarzyn:

"Im dłużej żyję na tym świecie, tym bardziej inteligencja i dowcip bez dobroci wydają mi się niezajmujące i niesympatyczne".
Pozdrawiam Was serdecznie.

Wczoraj puszczaliśmy latawca, aż ktoś najpewniej zjechał z drogi i obdarzył nas uśmiechami zza szyb auta :)

Takie uśmiechy ja dziś Wam ślę.

Wschód słońca w Kangasniemi. Rok wstecz niemalże.

środa, 10 września 2014

Dżemorowo.


Tak! Dorwałam się w końcu i do dyni, i do jabłek. I powstał - dżem, według wskazówek mojej Mamy. Z własnej inicjatywy dołożyłam do niego nieco kardamonu i cynamonu, a dla walorów estetycznych kilka jagód borówki : )








Pierwszy raz miałam do czynienia z takimi słoikami, nie mogłam znaleźć sposobu wekowania, ale okazuje się, że ten tradycyjny jest odpowiedni : )

Wymyty garnek po żółtym dżemorze przyjął w swoje wnętrze...








Borówkę połączyłam z gruszką, by ją złagodzić i dolałam troszkę miodu :)

Obydwa stoją i czekają na próby, jeśli będą smaczne dokupimy słoiki i zawekujemy więcej : ) 
Lubię sobie porządzić w kuchni, to odprężające, uspokajające. Muszę też mieć w niej wokół siebie porządek. Nigdy nie mogę zrozumieć i przyjąć poglądu, że dobry kucharz ma bałagan. Nie zgadzam się z tym absolutnie.
Cokolwiek nie robię, kuchnia ma być czysta w miarę możliwości.
Wy też tak macie?:)

poniedziałek, 8 września 2014

Już pora.

Panie: już pora. Wielkie było lato,
Cieniom zegarów pozwól - niech się dłużą
i po obszarach pozwól hulać burzom.
Owocom każ dopełnić się, a jeśli
potrzeba, daj im ze dwa dni gorętsze.
Do dojrzałości nakłoń je i ześlij
słodycz ostatnią w ciężkie wina wnętrze.
Kto teraz domu nie ma, już go nie zdobędzie.
Kto jest samotny, ten zostanie sam.
Czuwać i czytać, listy pisać będzie
długie i po alejach - tam i sam -
błąkać się w liści niespokojnym pędzie.

/R.M Rilke


Tak naprawdę nie lubię jesieni.
Chciałabym ją nazywać poetycko: schyłkiem lata. Ale nie mogę. Lato budzi nas słońcem, nie mgłą. Otula gorącem promieni, nie wilgocią. Pozwala wieczorami narzucić chustę na ramiona i jeszcze raz pojechać nad rzekę, by pomoczyć stopy w wodzie. Jesień wczoraj znad tej rzeki wygoniła nas bezwstydnie, nadciągając burzowymi, ciemnymi chmurami nad głowy, zatopione w grze w tysiąca na drewnianym blacie ławy.
Jesień jest jak kapryśna panna. Wszak wcześniej uraczyła nas słońcem, mimo bieli, która kojarzyła mi się z paczką waty, po przebudzeniu, za oknem. Pozwoliła w tym słońcu pogryźć nas mrówkom, gdy grzebałam zawzięcie w dywanie borówek i łypałam na ogromne kapelusze maślaków-sitaczków, których jednak nie zabraliśmy do domu. Oczywiście nie obyło się bez kłopotów, gdy R. kopnął pudełko czerwieniejące borówkami i wsypał 1/3 w miękki, wysoki do kostek mech : ) wygrzebaliśmy, co się dało. Dziś, w sitku, przepłukane czekają na swoją kolejkę do słoików. Najpierw jednak - dżemor z dyni i jabłuszek, który mam zamiar uwięzić w zatrzaskowych słoiczkach.

Jesień tu, w Finlandii, jest specyficzna. Sama dość kiepsko ją znoszę, bo pogoda zmienia się trzy razy na dzień, jak wspomniałam... rano jest chłodno, wilgotno i zalega wokół naprawdę gęsta mgła, ledwie widać cokolwiek z okna. Koło południa, ciut po - nagle (mimo braku wiatru!) wypełza słońce i nagrzewa wszystko, tylko po to, by wieczorem nadciągnęły chmury i pokropiło. Czasem wieje. Mocno, od rana do wieczora. Teraz czekam na taki wiatr, bo w samochodzie leży latawiec-sokół, który koniecznie, z dziecięcą fascynacją, chcę obserwować w locie. Przyjechał ze mną dla R. z Polski.

W lasach już złocą się liście, a na grzyby się chodzi wybierać ładne okazy, a nie ich szukac, bo trzeba uważać, by nie podeptać przypadkiem któryś. Wcale nie psich :)
Ja uparłam się na borówki wczoraj, bo rosną... zresztą : ) sami zobaczycie niżej. Aż czerwono pod nogami...







Z gorszych wieści to taka, że nasz szczurek miał wylew. Ten szary, Dexter. Stracił czucie w łapkach, pełzał, był potwornie skołowany, a w drodze do weta wyglądał, jakby to były jego ostatnie chwile. Leżał na boczku, gdy masowałam mu łapki, dyszał szybko, a serduszko biło mu jak szalone. Znajomi wiedzą,że ja potwornie się przywiązuję i moi chłopcy są bardzo, bardzo ważni. Chyba tylko zwierzolub i ten, kto miał/ma szczurki wie, jak cudowne są i jak bardzo bolą ich czeste, niestety, choroby. Mamy w Vaasa jednak klinikę, w której pani już nas zna i zajęła się Dexterem. Dostał zastrzyki, antybiotyki i leki, które miały pomóc. I jeśli poprawy nie byłoby do wczoraj - mieliśmy dać mu odejść. 
Poprawa jednak jest! Spał dwie noce w transportowej klatce, sporej, ale bez pięter i zdecydowanie poczuł się lepiej. Dziś został już z kolegą w normalnej klatce, w której czeka je remont, bo boimy się, by nie spadł, mimo zabezpieczeń hamakowych, z wyższych półek, bo ich lokum naprawdę jest ogromne. A po małym przemeblowaniu - wróci tam na stałe, jeśli stan się nie pogorszy. Na razie jest lepiej, nawet nie chce już jeść podstępnie ukrytych w miodzie leków i musze go z nimi ganiać po domu : ) za to rano w oczekiwaniu na śniadanie odwiedził mnie w łazience z Vince'm, więc.. serce mi urosło : )
Pozdrawiamy Was serdecznie!

P.S Brombko! Nie mogę absolutnie podziękować Ci za poradę w kwestii grzybów, bo nie mam do Ciebie dostępu. Mogę mieć? : ) 







Kilka zdjęć z Vaasa, z ubiegłego, także słonecznego tygodnia : )

niedziela, 31 sierpnia 2014

Suszenie grzybów!

Kochani, mam ważne pytanie : ) jak ususzyć w domu (nie posiadamy elektrycznej suszarki) grzyby? Piekarnik nie ma termoobiegu, a bardzo chcielibyśmy sobie nasze zbiory "zachować" na później w takiej formie. Macie może jakieś porady?

piątek, 29 sierpnia 2014

Jesienne podchody.

Dojazd do Polski okazał się chyba bardziej męczącym, niż podróż z powrotem. A moze to tylko wrażenie, że chciałam zobaczyć się już z mamą i siostrą, więc dłużyło mi się niesamowicie, ale z drugiej strony poznałam w Polskim Busie przemiłego pana, z którym przegadaliśmy, przeplotkowaliśmy i przepaplaliśmy całą drogę z Gdańska do Łodzi. Pan Rafał jechał do Katowic, więc dalszą swoją podróż mógł odpocząć ;)

Za to w drodze powrotnej w Gdańsku późnym wieczorem odebrały mnie dwie cudowne kobiety, z którymi nie widziałam się (bagatela!) 3 lata i zamiast wyrzucić mnie na lotnisku - zabrały mnie do siebie, ugościły miętą i rozmową do prawie 3 nad ranem. Dziękuję Wam ogromnie!

Lotniska, po pierwszym w życiu, bardzo stresującym locie ze szczurkami są dla mnie traumą. Toteż jak już przedarłam się zwycięsko i bez problemów przez wszystkie odprawy byłam najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Tym bardziej, że udało mi się usiąść przy oknie i mieć "oko" na wszystko za nim : )

Lot dla mnie jest mordęgą, zwłaszcza lądowanie. Ale zauważyłam, że najgorsza migrena, ciśnienie, potworny ból i krew z nosa towarzyszyły mi w trakcie lądowania w Gdańsku. W czasie powrotu, w Turku samolot schodził zdaje się łagodniej i zdecydowanie czułam się nieco lepiej. Można to jakoś załagodzić?

Tu znów z dziwną melancholią przywitałam spowite mgłą lotnisko, znajomą architekturę domków i lasy oraz połacie skoszonych już pól. Odebrał mnie mój R., droga do domu jednak z lotniska to ok. 340 km, więc podróż ostatecznie zakończyliśmy po 13 (wylot miałam z GDA o 6.15).

Jesień mnie nie cieszy. Przyszła z tygodniem deszczu, wilgocią i chłodem w ciągu dnia, ale i mocno dającym się we znaki wieczorami. I wiatrem, który chylił ku ziemi korony drzew.
Jako meneopata potwornie źle znosze takie gwałtowne aury i zmagam się z własną, migrenową, czającą się w skroniach i zabierająca mi widzenie w lewym oku.
Dziś wyszło słońce, wichurzysko przegnało chmury, a ja w kominku rozpaliłam wosk YC - Camomile Tea. Czas na jesień.

Przyszło mi do głowy, by napisać o rzeczach, które zaskoczyły mnie w Finlandii. To już rok niemalże, a ja teraz widzę, że te niespodzianki okazały się faktycznie bardzo praktyczne. : )

1. Prysznice bez kabiny. Zazwyczaj pojawiają się tu zasłony - a odpływ znajduje się w podłodze. Ponadto przy zlewie jest dodatkowa, mniejsza słuchawka przypominająca prysznicową i pozwalająca na umycie całosci podłogi bez problemu. Utrzymanie łazienki w czystości okazuje się dzięki tym patentom bardzo proste i przyjemne : )

2. Zawałowa poczta. Poczta w poprzednim mieszkaniu została przez nad tak nazwana, ponieważ wlot do niej znajdował się w drzwiach, był metalowy i budził nas często w niedzielę o 4-5 rano, niemalże doprowadzając do zawału : ) tu mamy już dużą, czerwoną skrzynkę, którą radośnie wypełniają nam gazeciarze i poczta stosem różnych gazetek (Fini czesto robią zakupy w sieci). Jesteśmy wiec na bieżąco ze sklepowymi promocjami i trendami : ) i wierzcie mi - dwa dni nie wybierania ich ze środka oznacza wypełnioną po uniesiony daszek skrzynkę, która do najmniejszych nie należy. Ale! Na przykład po przenosinach do Vaasy dostalismy od miasta całą wielką kopertę wypełnioną mapkami, przywitaniami, zdjęciami, kalendarzem i przewodnikami gdzie, co i jak : ) ogromnie miły akcent.

3. Zatrzaskowe drzwi. To coś, do czego musieliśmy przywyknąć. Drzwi u nas nie mają klamek, otwiera się je z pomocą klucza i uchwytu (w Kangasniemi było tak samo) i jeśli się zatrzasną (ups, przeciąg..) to mamy problem : ) Raz wlazłam do mieszkania balkonem, gdy wyszłam po pocztę i zapomniałam kluczy. Ale raz wychodziliśmy do stajni i niestety, ja nie wziełam zaaferowana nic poza kaskiem, a R. uznał, że ja wezmę klucze. W efekcie trzaśniecie drzwi brzmiało jak gilotyna ; ) jednak. Jedna osoba w bloku posiada klucze (dozorca?) i otworzyła nam dom po telefonie.

4. Sauny są ogólnodostępne. Nasza teraz znajduje się w budynku pralni, kosztuje 1 e za osobę i trzeba się po prostu wpisać na listę. Idziemy w szlafroczkach, rozbieramy sie wewnątrz i mamy około 45 minut do godziny na relaks. : ) jest to powszechne tutaj, normalne. To, co dziwi czasem w miejscach publicznych (sauny są normalnym elementem szatni basenowych) to to, że wchodzimy do niej nago. Nago, jak Bóg stworzył : ) i jest to wierzcie mi, nikogo nie gorszące, nie budzi kontrowersji. Fini są nawykli do nagości, normą są tabliczki informujące, ze kąpiemy się pod prysznicami nago i bez kostiumów korzystamy z sauny. Czasem starsi ludzie używają tetrowych szlafroczków, ale jeśli mam być szczera, tylko raz się z tym spotkałam. Człowiek czuje się głupio w kostiumie.

5. Połacie grzybów! Nie jeden. Nie dwa. A piętnaście prawdziwków, z czego 1/3 wielkich jak pizza, rosnących sobie w kupce. Ostatni spacer zakończyłam kucajac i wybierając sobie ładne okazy, a niosłam je z uśmiechem od ucha do ucha. Czerwone, brązowe i zwykłe koźlarze oraz prawdziwki. Zrobię kilka zdjęć, bo rosną na trawnikach przed domami, przy ścieżkach w lesie, pomijam już fakt wejścia w gęste poszycie fińskiego lasu... raj dla grzybiarzy :)

A jedno z miejsc, w których się kąpaliśmy też już wygląda jesiennie..















Panta rhei.

Dawno nas nie bylo. Zdążyła przyjść wiosna, zaziębić nas i rozgrzac, oblac sowicie deszczem i dosyszyc wiatrem. <3   Z nagich galezi...