piątek, 29 sierpnia 2014

Jesienne podchody.

Dojazd do Polski okazał się chyba bardziej męczącym, niż podróż z powrotem. A moze to tylko wrażenie, że chciałam zobaczyć się już z mamą i siostrą, więc dłużyło mi się niesamowicie, ale z drugiej strony poznałam w Polskim Busie przemiłego pana, z którym przegadaliśmy, przeplotkowaliśmy i przepaplaliśmy całą drogę z Gdańska do Łodzi. Pan Rafał jechał do Katowic, więc dalszą swoją podróż mógł odpocząć ;)

Za to w drodze powrotnej w Gdańsku późnym wieczorem odebrały mnie dwie cudowne kobiety, z którymi nie widziałam się (bagatela!) 3 lata i zamiast wyrzucić mnie na lotnisku - zabrały mnie do siebie, ugościły miętą i rozmową do prawie 3 nad ranem. Dziękuję Wam ogromnie!

Lotniska, po pierwszym w życiu, bardzo stresującym locie ze szczurkami są dla mnie traumą. Toteż jak już przedarłam się zwycięsko i bez problemów przez wszystkie odprawy byłam najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Tym bardziej, że udało mi się usiąść przy oknie i mieć "oko" na wszystko za nim : )

Lot dla mnie jest mordęgą, zwłaszcza lądowanie. Ale zauważyłam, że najgorsza migrena, ciśnienie, potworny ból i krew z nosa towarzyszyły mi w trakcie lądowania w Gdańsku. W czasie powrotu, w Turku samolot schodził zdaje się łagodniej i zdecydowanie czułam się nieco lepiej. Można to jakoś załagodzić?

Tu znów z dziwną melancholią przywitałam spowite mgłą lotnisko, znajomą architekturę domków i lasy oraz połacie skoszonych już pól. Odebrał mnie mój R., droga do domu jednak z lotniska to ok. 340 km, więc podróż ostatecznie zakończyliśmy po 13 (wylot miałam z GDA o 6.15).

Jesień mnie nie cieszy. Przyszła z tygodniem deszczu, wilgocią i chłodem w ciągu dnia, ale i mocno dającym się we znaki wieczorami. I wiatrem, który chylił ku ziemi korony drzew.
Jako meneopata potwornie źle znosze takie gwałtowne aury i zmagam się z własną, migrenową, czającą się w skroniach i zabierająca mi widzenie w lewym oku.
Dziś wyszło słońce, wichurzysko przegnało chmury, a ja w kominku rozpaliłam wosk YC - Camomile Tea. Czas na jesień.

Przyszło mi do głowy, by napisać o rzeczach, które zaskoczyły mnie w Finlandii. To już rok niemalże, a ja teraz widzę, że te niespodzianki okazały się faktycznie bardzo praktyczne. : )

1. Prysznice bez kabiny. Zazwyczaj pojawiają się tu zasłony - a odpływ znajduje się w podłodze. Ponadto przy zlewie jest dodatkowa, mniejsza słuchawka przypominająca prysznicową i pozwalająca na umycie całosci podłogi bez problemu. Utrzymanie łazienki w czystości okazuje się dzięki tym patentom bardzo proste i przyjemne : )

2. Zawałowa poczta. Poczta w poprzednim mieszkaniu została przez nad tak nazwana, ponieważ wlot do niej znajdował się w drzwiach, był metalowy i budził nas często w niedzielę o 4-5 rano, niemalże doprowadzając do zawału : ) tu mamy już dużą, czerwoną skrzynkę, którą radośnie wypełniają nam gazeciarze i poczta stosem różnych gazetek (Fini czesto robią zakupy w sieci). Jesteśmy wiec na bieżąco ze sklepowymi promocjami i trendami : ) i wierzcie mi - dwa dni nie wybierania ich ze środka oznacza wypełnioną po uniesiony daszek skrzynkę, która do najmniejszych nie należy. Ale! Na przykład po przenosinach do Vaasy dostalismy od miasta całą wielką kopertę wypełnioną mapkami, przywitaniami, zdjęciami, kalendarzem i przewodnikami gdzie, co i jak : ) ogromnie miły akcent.

3. Zatrzaskowe drzwi. To coś, do czego musieliśmy przywyknąć. Drzwi u nas nie mają klamek, otwiera się je z pomocą klucza i uchwytu (w Kangasniemi było tak samo) i jeśli się zatrzasną (ups, przeciąg..) to mamy problem : ) Raz wlazłam do mieszkania balkonem, gdy wyszłam po pocztę i zapomniałam kluczy. Ale raz wychodziliśmy do stajni i niestety, ja nie wziełam zaaferowana nic poza kaskiem, a R. uznał, że ja wezmę klucze. W efekcie trzaśniecie drzwi brzmiało jak gilotyna ; ) jednak. Jedna osoba w bloku posiada klucze (dozorca?) i otworzyła nam dom po telefonie.

4. Sauny są ogólnodostępne. Nasza teraz znajduje się w budynku pralni, kosztuje 1 e za osobę i trzeba się po prostu wpisać na listę. Idziemy w szlafroczkach, rozbieramy sie wewnątrz i mamy około 45 minut do godziny na relaks. : ) jest to powszechne tutaj, normalne. To, co dziwi czasem w miejscach publicznych (sauny są normalnym elementem szatni basenowych) to to, że wchodzimy do niej nago. Nago, jak Bóg stworzył : ) i jest to wierzcie mi, nikogo nie gorszące, nie budzi kontrowersji. Fini są nawykli do nagości, normą są tabliczki informujące, ze kąpiemy się pod prysznicami nago i bez kostiumów korzystamy z sauny. Czasem starsi ludzie używają tetrowych szlafroczków, ale jeśli mam być szczera, tylko raz się z tym spotkałam. Człowiek czuje się głupio w kostiumie.

5. Połacie grzybów! Nie jeden. Nie dwa. A piętnaście prawdziwków, z czego 1/3 wielkich jak pizza, rosnących sobie w kupce. Ostatni spacer zakończyłam kucajac i wybierając sobie ładne okazy, a niosłam je z uśmiechem od ucha do ucha. Czerwone, brązowe i zwykłe koźlarze oraz prawdziwki. Zrobię kilka zdjęć, bo rosną na trawnikach przed domami, przy ścieżkach w lesie, pomijam już fakt wejścia w gęste poszycie fińskiego lasu... raj dla grzybiarzy :)

A jedno z miejsc, w których się kąpaliśmy też już wygląda jesiennie..















1 komentarz:

  1. Jeej, to mam w samolocie podobnie, lądowanie z bólem głowy i ciśnieniem, które oko mi rozsadza:) Bardzo lubie twoje relacje i już zaczynam powoli odgruzowywac dawno nieodwiedzane blogi. Lubię zdjęcia i wyobrażanie sobie, jak tam u was jest:) Pozdrawiam końcowoletnie i samolotowo;)

    OdpowiedzUsuń

Panta rhei.

Dawno nas nie bylo. Zdążyła przyjść wiosna, zaziębić nas i rozgrzac, oblac sowicie deszczem i dosyszyc wiatrem. <3   Z nagich galezi...