Zdrowo pokiereszowany, zaczal sie paskudnie, do wiosny chwial sie w posadach i wszystko co sie dzialo pietrzylo paskudne odczucia wzgledem siebie i tego, co potrafie, jaka jestem i co sie ze mna dzieje. Dolozyl sie do tego ktos, jak to bywa w zyciu.
Zamkniecie tego etapu, za drugim razem, obydwa zjadly mnie nerwowo, uwolnilo mnie na wielu plaszczyznach i dalo sile, by walczyc tam, gdzie wczesniej z powodu powyzszego - nie mialam sily walczyc. W efekcie czego znalazlam czas i na wyjazd do pracy do Mikomanii, który mimo ze byl fizycznie bardzo meczacy, pozwolil mi na psychiczne odsapniecie od biurka, a do tego dal szanse poczuc, ze mozna pracowac ze znanymi sobie od lat ludzmi i nadal miec ich niedosyt.
Konie jak zwykle zadzialaly terapeutycznie, a do tego spacery z psem, jezioro i nowe znajomosci daly mi sile. W pracy ludzie z najlepszego teamu na ziemi, zebym nie wypadla z obiegu, zrobili mi na biurku wlasna, prywatna stajnie, a do mnie dotarlo, ze swietnie jest miec prace do ktorej wracasz, bo sie stesknilas nawet za swoim biureczkiem.
Co prawda nie kazdemu sie to podobalo, a ilosc wyrazanej w kazdej formie niezgody na to, co robie w zyciu byl tak wielki, ze przeszedl moje najsmielsze oczekiwania...
Okazalo sie, ze ten paskudny rok owocowal kilkoma niesamowitymi ludzmi.
A takze stratami. Pozegnalam, niespodziewanie, konia, dzieki któremu nauczylam sie masy pokory, a takze mialam okazje poznać jedną z najlepszych trenerek w calej Polsce, która w koncu, szukana chyba cale zycie, potrafi palcem pokazac "Tu i tu nie dziala, bo to i to." A do tego potrafi powiedziec jak sobie z tym poradzic i uczy czekania na konia. Bez przemocy, agresji, w sposób totalnie uczciwy wzgledem siebie i zwierzaka pokazuje najlepszego drogi do porozumienia.
Odszedl kon, a dwa dni po nim okazalo sie, ze mój pies takze jest powaznie chory i tak naprawde, to nie wiadomo ile czasu jeszcze mu zostalo. Coraz ciezej mi z ta wiedza, gdy widze jak w trakcie zabawy nagle baterie odmawiaja mu posluszenstwa i zapada zupelnie niespodziewanie w gleboki sen. Schudl, posiwial, ale jedno nie zmienilo sie juz kolejny rok - marudzi jak zawsze, z jednakowa energia dopominajac sie tego, co w basseciej glowie, absolutnie mu sie nalezy. Co za jego zdrowiem idzie - udalo mi sie znalezc cudowna klinike "Na Zlotnie", która polecam kazdemu zwierzolubowi w Lodzi. Niesamowite "ciocie", profesjonalizm i dobra atmosfera sprawiaja, ze mój czesto bywajacy tam pies wbiega do srodka radosny, a dopiero w gabinecie mu sie przypomina, ze niekoniecznie wpadl w odwiedziny.
W ostatnich chwilach roku zdecydowalam sie tez na zmiane pracy, a to juz okazalo sie olbrzymim wyzwaniem. Zostawilam swoje ukochane biureczko i gromade cudnych ludzi i od 2.1 próbuje odnalezc sie w zupelnie innych rzeczywistosciach. Bedzie ciezko.
Z wiekiem coraz bardziej uczę się dostrzegać spokój wolnego czasu, coraz częściej chce mi się minimalizmu w życiu, cieszenia się chwilami, które uciekają, maksymalnie. Coraz bardziej widzę zło czające się w pośpiechu, łakomość adrenaliny i ciągłego pędu, który wpycha nas w sytuacje złe i niepotrzebne, a przy tym krzywdzące innych. Po latach tułaczek i zmian coś we mnie dopomina się spokoju, ciszy, niespieszności i zwolnienia, dobrego, gotowanego w domu jedzenia, lampki wina z przyjaciółmi w wolny wieczór, wczesnym porankiem wypicia kawy nad jeziorem, gdy jeszcze nie mąci ciszy obecność innych. Brakuje mi tego przysiadania nad pięknem, odsuwam turpizm i groteskę, może banalnie wolę jednak pozachwycać się śniegiem, bielutkim przez chwilę jak włosy babuszki, w którym grasuje mój pies. Ciepłem mieszkania, do którego wracam, dobrej herbaty czy kawy, spokojnie zjadanego w piżamach śniadania.
Nigdy tego nie umiałam, w pędzie jaki sobie narzuciłam zanim się zorientowałam juz miałam pościelone łóżko i byłam ubrana, jedną ręką zdejmowałam pranie, drugą robiłam kanapkę. Juz w głowie mnożyły mi się plany, szybko, natychmiast - staram się to opanowywać. Uczyć sie, ze nie nad wszystkim mogę sprawować kontrolę, ze są rzeczy niezależne ode mnie i takie, na której nigdy nie będę mieć wpływu.
Uczę się ufać ludziom, a to jedna z najtrudniejszych lekcji dla mnie, bo znów nie wszystko zależy tylko od mojego podejścia, checi i szczerości, ale od postawy drugiego człowieka.
Prawdą jednak jest to, ze wycofałam się od powrotu do PL z wielu relacji, nie wchodzę juz w znajomości z taką latwością, wietrzę nieświadomie podstęp i niestety, ograniczyłam marzenia do podstaw, by więcej nie dać się ponieść nadziei. Nic nie bolało mnie w życiu bardziej niż zabranie mi wszystkiego, na czym mi zależało, o co chciałam walczyć i czym cieszyc się z kimś.
Uczę się trochę tego na nowo, ale na razie to dwa kroki w przód i trzy w tył.
Mieszkam w tym samym miejscu od ponad półtora roku, uwielbiam każdy kąt tego mieszkania i w najbliżyszych tygodniach będę starać się przeprowadzic (w zwiazku z idącą wiosną!) generalnie porządki, by pozbyć się rzeczy zbędnych i oczyścić przestrzeń.
Odkryłam zalety Artimento i to, jak bardzo odpręża mnie malowanie wcale niełatwych obrazów po numerkach, że jak skończę jelenia od K. - na pewno zakupię kolejne podobrazie.
Czekam na wiosnę. Wybuchy zieleni i ciepła, na gęsty las i zapach żywicy, miast burości która spowija Łódź teraz. Zaraz przyjdzie - prawda...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz