poniedziałek, 4 marca 2019

Praca w domu dziecka.


Bardzo dlugo zbieralam sie w sobie, zanim zdecydowalam, ze moze warto o tym napisac. Moze ktos tu zajrzy i wyniesie dla siebie jakis wniosek?
Kilka dobrych lat temu po studiach wynioslam sie z Torunia do Warszawy, gdzie podjelam prace w domu dziecka, prowadzonym przez siostry zakonnice, mieszczacym sie na terenie klasztoru, w którym znalazlo sie takze oczywiscie biuro i kaplica.
Dzieci zajmowaly trzy pietra, najstarsze dziewczynki, najstarsi chlopcy i mieszana grupa, gdzie najmlodsza dziewczynka miala w momencie mojej pracy tam niecale 2 latka, potem dwóch chlopców w wieku 3 i 3,5 roku, dwóch 6-latków, jedna dziewieciolatka, jedna dziesieciolatka i dwunastolatka. Pomijajac trójke dzieci, która zaraz na poczatku wrócila do domu rodzinnego do mamy.
Zostalam jak sie mozna latwo domyslic - jednym z wychowawców, w najmlodszej grupie. Przyjeto mnie cieplo, acz z dystansem. Mialam jeden dzien, przed weekendem, by ogarnac porzadek dnia w grupie i poznac nieco dzieci.
Całą zmianę byla ze mna jedna z wychowawczyn,a na dzien dobry zostalam po tym jak odprowadzila dzieci do szkoly, a ja opiekowalam sie w tym czasie maluszkami, oddelegowana do prasowania prania. Na kilka dobrych godzin.
Dowiedzialam sie tylko, ze po kazdym wieczorze mam wpisywac sie w zeszyt "raportów" zeby dac obrac wychowawcy po mnie, co sie dzialo. I to wszystko.
"Wszystko zobaczysz."

Zobaczenie zaczelo sie od powrotu dzieciaków ze szkoly. Po obiedzie, który przynosilo sie z kuchni na góre, w czasie gdy male dzieci szly na popoludniowa drzemke, nadszedl czas na odrabianie lekcji.
Powiedzenie, ze proces ten byl cyrkiem na kólkach byloby za malo adekwatne. Ale dajace nikly obraz jak to wygladalo.
Naprawde jednak rozumiem, ze dzieciom sie nei chcialo tego robic. Ze w domu dziecka ciezko znalezc spokój i wyciszenie, zwlaszcza jak w tak mlodym wieku boryka sie juz z takimi problemami jak rozlaka z rodzicami, jacy by nie byli, z dzieleniem zycia z obcymi ludzmi, czesto od bezsensowna i meczaca kuratela oraz abstrakcyjnymi dla dzieci, ale i czesto dla mnie, zakazami.
po piórniku polamanych kredek, wrzaskach i wyzwiskach jakich nie powstydzilby sie zaden szewc, bardzo zdolna dziewczynka prawie opanowala wiersz, jakiego miala sie nauczyc. Trafilo sie, ze moglam z nia usiasc sam na sam, nie w grupie, gdzie duzo ciezej byloby sie jej skupic. Bylam pelna podziwu dla plynnosci wulgaryzmów jakie z siebie wypluwala ta 9-latka.
Po odrabianiu lekcji zwykle pomoc wychowawcy szla do domu, kolo 18-19 i zaczynal sie wieczór, w czasie którego ja musialam umyc trójke maluszków (na drugim koncu baardzo dlugiego korytarza), a starsze dzieci mogly obejrzec telewizje w tym czasie. Jak sie latwo domyslec najstarsza dziewczynka czesto przybiegala zakomunikowac, ze ktos sie bije. I tu powstawala sytuacja dla mnie absolutnie niedopuszczalna - musialam zostawic trójke maluszków, czesto jedno badz dwa w wannie, czesto pod opieka wlasnie najstarszej dziewczynki, która byla niesamowita pomoca i swietna mloda osoba, by leciec rodzielac reszte. w bójkach bywalo naprawde goraco, a i zdarzylo sie, ze jeden z chlopaków próbowal z wscieklosci wylac bardzo goraca zupe na innych w kuchni tudziez doskoczyc do kogos z nozem. Pomijam juz wyzwiska.
Po kapieli maluszkow byl czas na ich bajeczke przed snem, praktykowalam tu czesto audiobooki, ale i czesto po prostu po cichutku puszczalam jakies usypiajace piosenki, w czasie gdy starsza czesc grupy POWINNA sprzatac.
I teraz gwoli wyjasnienia - nie chcialo im sie. I ja to rozumiem! Dzieciaki w pokojach naprawde mialy wzglednie czysto, jak na ten wiek i ilosc, a tu trzeba bylo zamiatac, odkurzac, zmywac itp. Czesto staralam sie im pomagac, zwlaszcza jak widzialam, ze ktos ma naprawde gorszy dzien. Nigdy jednak, w zadnej sytuacji, ani lekcji, ani sprzatania, nie przekupywalam nikogo z grupy. A w naszej trójce wychowawców byla dziewczyna, ktora zaskarbiala sobie tym sympatie dzieci. Odrabiala za nich lekcje, sprzatala, a jak nie mogla w danym momencie - oferowala za to cos innego. Mieszkala na terenie zakonu i byla bardzo zzyta z siostrami. Ona jako jedyna osoba cywilna uprzykrzyla mi tam potwornie zycie. Podrzucala swinie, nie robila raportów albo wrecz kopiowala moje w innej kolejnosci, obgadywala i byla przy tym slodka jak ulepek.
Porafiła w kuchni powiedziec pracującym tam dziewczynom, że mają mi przekazać, że ona uważa, ze jestem niezłym pracownikiem...
Pózniej dowiedzialam sie, ze powodem byla sympatia, jaka darzylam grupe i to, ze w sumie dzieci tez mnie lubily, a nie kupowalam tego zadnym sposobem.
Ale odbijalo mi sie to czkawka, tak jak to, ze staralam sie stanąć po ich stronie w opozycji do absurdalnych nakazow/zakazów innych (np. zakaz włączania radia w czasie adwentu.) Jak załatwiłam dla dziewczynek wózki z lalkami - odchorowałam kwas potem fizycznie.
Do strasznych sytuacji dochodziło bez żadnych skrępowań, mało tego, byłam później za nie szykanowana. Przykładem może być to jak jedna z sióstr zakonnic weszła do łazienki, gdzie byłam z trzema dziewczynkami podczas pewnych zabiegów na włosy, które chwilke trwały. Rozmawiałyśmy i żartowałyśmy, przeglądając się w oknie (była zima, wiec doskonale widać było odbicia). Siostra z miejsca weszła z wyrzutami, awanturą i syczeniem, a na reakcję dziewczynki, do której głównie to skierowała, nie trzeba było długo czekać. Odpyskowała i na nic zdały sie moje próby załagodzenia sytacji. Siostra zlapała 9-latke za szyje i uderzała o szybę okna jej głową. Nie mogłam ich rozdzielić, a jak mi się udało kazałam jej natychmiast opuścić łazienkę. Sprawę zgłosiłam do psycholog i pedagog - i kilka dni później jak jedna z dziewczynek dostała przed samiutką 22 napadu szału, pobudziła maluszki to przyszła ta siostra, pełniąca u nas dyżury nocne, i dała maluchom LIZAKI (podczas gdy ja próbowałam opanować mojej postury dziewczynkę, tłukącą się po korytarzu i grożącą wszystkim, bo jej odstawiła wychowawczyni bez konsultacji z lekarzem leki uspokajające...) mnie mówiąc, że skoro rozpowiadam, że dusi dzieci to sama mam sobie radzic.
Poradziłam, swoją drogą.
Zmiany popołudniowe kończyłam po 22. Wychodziłam juz nie przez furtkę, ale przez 2 metrowy parkan zakończony sztachetami, bo siostra kluczniczka zamykała wszystko na klucz dokladnie o 10 wieczorem, mimo próśb, zeby czasem poczekała chwilkę, bo nie zawsze da się wyjść na czas (ze starszych grup łatwiej było wyjść 21:55, ale i innym się zdarzała podobn sytuacja). Zimą po oblodzonym płocie to naprawdę nie było ani łatwe, ani bezpieczne.

Zdarzyło się, że rano była śnieżyca. Spóźniłam się na 6.00 dosłownie - 10 minut, dojeżdżając autobusem. Siostra pilnująca dzieci w nocy wrzeszczała i rzucała we mnie pękiem kluczy.

Było i tak, że wyrzuciła chłopca z kuchni tak, że dziesięciolatek uderzył w nie głową, nabijając paskudnego guza.

Bywało, że w sobotę dzieci chciało obejrzeć bajkę. Po posprzataniu pokoi i piętra, ale np. dwóch sześciolatkow bawiło sie klockami w tym czasie i chcac dołączyć poprosili, czy moga sprzątnąć to później, bo coś konkretnego budowali. Zgodziłam się.
Oczywiście - skończylo się awanturą, że to nie takie reguły są, że to wymyślanie, że moga sobie budować od nowa. W efekcie - pół soboty wrzasków i nerwów, bo tak.
Mnie nie wolno bylo dzieciom dać popcornu do filmu w pokoju dziennym, miały go jeść w kuchni...podczas gdy wychowawczyni mieszkająca na terenie osrodka, dajmy jej w końcu na imię Ala, robiła to za moimi plecami, ze mnie robiąc wariatkę.

Pozwolę sobie podzielić ten wpis na pół, bo nie dość, ze budzi się we mnie z miejsca złość, to po prostu notka wyszła juz teraz bardzo, bardzo długa...a to nadal nie koniec.

4 komentarze:

  1. To jest nie do wiary, że w XXI wieku, w (teoretycznie) cywilizowanym kraju, dzieją się takie rzeczy. Przecież to jak opowieść z jakiegoś "Olivera Twista", a nie ze stolicy kraju w centrum Europy, w 2000-którymś tam roku... Dlaczego do zajmowania się dziećmi - jakimikolwiek, gdziekolwiek - biorą się ludzie, którzy, mówiąc wprost, mają je w dupie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to dochodowe w jakis sposób?
      Może podnosi prestiż? Nie wiem. Moim skromnym zdaniem powinno sie natychmiast zabrać dzieci stamtąd, a ta instytucja nadal funkcjonuje...

      Usuń
  2. hej.ogólnie mówiąc się wzruszyłam zwłaszcza jak opisywałaś kąpiel maluszków... ich mamy powinny myć swoje dzieci A nie obca kobieta - smutne to. siostry zakonne które opiekują się dziećmi nie zawsze robią to jak trzeba i z empatią nie wiem z czego to wynika ale może z tego że żyją bez mężczyzny w zamknięciu w sumie w taki sposób do jakiego kobieta nie jest stworzona . dobranoc asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe. Nie wiem. Ja lubiłam wieczorną toaletę maluchami, ich wyciszenie, pachnące piżamki, przytulane misie, nagle odnajdujące sie smoczki. Ale patrząc z Twojej perspektywy - masz rację. To strasznie smutne..

      Usuń

Panta rhei.

Dawno nas nie bylo. Zdążyła przyjść wiosna, zaziębić nas i rozgrzac, oblac sowicie deszczem i dosyszyc wiatrem. <3   Z nagich galezi...